W takim wydaniu Przemek Kossakowski Ukrainy wcześniej nie poznał. Będąc w Kijowie trafia na obchody niezwykłego święta. Chciałby zwiedzić jak najwięcej, jednak ostatnia wizyta u uzdrowiciela nazywanego "bratem Kaszpirowskiego" trochę komplikuje sprawę.
Kolejna rzecz też nie daje spokoju. Klątwa rzucona na samotność i niepowodzenie. Czy magiczny obrzęd najsilniejszej uzdrowicielki ludowej pomoże? Czy jej moc może wpłynąć na poprawę życia osobistego Kossakowskiego?
Przemek o nagrywaniu tego odcinka:
Moją ulubioną techniką zdobywania informacji było kluczenie po zapadłych wsiach i wypytywanie miejscowych. Tak trafiłem do Świeczkowej Babci, tak ją sobie nazwałem. U Świeczkowej Babci wszystko prawie do samego końca wyglądało tak bardzo tradycyjnie i gdzie prawie zapomniałem że mamy XXI wiek. Drewniana chałupka i pokój obwieszony ikonami. Aż przyszedł koniec spotkania. Kiedy wydawało się, że wszystko było już powiedziane i to co chciałem sfilmować zostało sfilmowane Świeczkowa Babcia, zaproponowała szybkie i niezobowiązujące oczyszczenie energetyczne całej ekipie która podróżowała wraz ze mną. No chyba nikt rozsądny nie wyobraża sobie że Kossakowski kręci ten program sam. Stało się, więc tak że siedliśmy całą piątką stłoczeni na wersalce, a naprzeciw stała znachorka z płonącą wiązką cienkich cerkiewnych świec w prawej dłoni. Podchodziła do każdego z nas, wręczała jedną świecę i mówiła co ma do powiedzenia. Nie zawsze były to rzeczy miłe i dotyczyły faktów, o których nie wspominamy w luźnych rozmowach. Słowem odbywało się coś w rodzaju grupowego katharsis. Muszę przyznać że nie mogłem opędzić się od trochę wstydliwego i mrocznego poczucia mściwej satysfakcji. Do tej pory to tylko ja znajdywałem się w podobnych sytuacjach. To ja siedziałem często czerwieniąc się po same uszy, a kolejny znachor, kolejna szeptunka czy ekstrasens swobodnie opowiadali o moich traumach, wstydliwych doświadczeniach, czy życiu intymnym. Potem musiałem odpowiadać na durne pytania i wysłuchiwać uszczypliwych komentarzy w samochodzie, którym przemierzaliśmy kolejne kilometry w drodze do następnego uzdrowiciela. A teraz siedziałem sobie na terapeutycznej wersalce Świeczkowej Babci i z wielkim zainteresowaniem dowiadywałem się bardzo ciekawych rzeczy o moich towarzyszach. I wtedy zadzwonił telefon. Spojrzeliśmy po sobie z dezaprobatą, bo nie wyłączyć telefonu na czas zdjęć to przecież szczyt braku profesjonalizmu i wtedy okazało się że to dzwoni komórka znachorki. Świeczkowa Babcia nie odebrała, zapytała jedynie jak nam się podoba melodia sygnalizująca połączenie przychodzące. A była to pieśń religijna. I oniemiali patrzyliśmy na ukraińską znachorkę która stoi przed nami, a w jednej dłoni płonie jej ogień i ta dłoń spływa roztopionym woskiem a w drugiej trzyma taki normalny, współczesny do bólu banalny przedmiot. I wiecie Świeczkowa Babcia miała łzy w oczach. Wzruszyła się słuchając pieśni religijnej wygrywanej przez telefon komórkowy. Było w tym coś tak naiwnego, ale też czystego, pozbawionego wyrachowania i szczerego, że teraz, kiedy to opisuje widzę tą scenę jakby działa się przed chwilą. Wszyscy mieliśmy przez ten krótki moment złudzenie, że tradycja i współczesność może jakoś współistnieć, mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi. A potem abonent przerwał wybieranie numeru i gwałtownie wróciliśmy do rzeczywistości gdzie technologia wypiera duchowość i gdzie telefon i cerkiewne świece to oddzielne magisteria. A na koniec, wychodząc próbowałem Świeczkowej Babci zapłacić za wizytę, bo jak by nie było, była to wizyta, a ona zrobiła mi o to awanturę. To wszystko co chcę wam napisać o dzisiejszym odcinku.