Nina Wlasenko, Świeczkowa Babcia, Zagrebelia, Ukraina
Jedna z najpiękniejszych historii, która nam się wydarzyła. Do Świeczkowej Babci trafiliśmy przypadkiem. Zatrzymaliśmy się przy przystanku autobusowym i spytaliśmy miejscowych, czy w pobliżu nie ma przypadkiem kogoś, kto leczy starymi sposobami. Jak zwykle ktoś taki był i była to pani Nina.
U Świeczkowej Babci wszystko prawie do samego końca wyglądało tak bardzo tradycyjnie i prawie zapomniałem że mamy XXI wiek. Drewniana chałupka i pokój obwieszony ikonami. Pod koniec spotkania, kiedy się żegnaliśmy, Świeczkowa Babcia zaproponowała szybkie i niezobowiązujące oczyszczenie energetyczne całej ekipie. I stało się tak, że usiedliśmy całą piątką stłoczeni na wersalce, a naprzeciw stała znachorka z płonącą wiązką cienkich cerkiewnych świec w prawej dłoni. Podchodziła do każdego z nas, wręczała jedną świecę i mówiła, co ma do powiedzenia. Nie zawsze były to rzeczy miłe i dotyczyły faktów,
o których nie wspominamy w luźnych rozmowach. Słowem odbywało się coś w rodzaju grupowego katharsis. I wtedy zadzwonił telefon, komórkowy. Spojrzeliśmy po sobie z dezaprobatą, bo nie wyłączyć telefonu na czas zdjęć to przecież szczyt braku profesjonalizmu i wtedy okazało się, że to dzwoni komórka znachorki. Świeczkowa Babcia nie odebrała telefonu, zapytała jedynie jak nam się podoba melodia sygnalizująca połączenie przychodzące. A była to pieśń religijna.
Oniemiali patrzyliśmy na ukraińską znachorkę, która stoi przed nami,
a w jednej dłoni płonie jej ogień i ta dłoń spływała roztopionym woskiem, a w drugiej trzyma taki normalny, współczesny do bólu, banalny przedmiot. I Świeczkowa Babcia miała łzy w oczach. Wzruszyła się słuchając pieśni religijnej wygrywanej przez telefon komórkowy. Było w tym coś tak naiwnego, ale też czystego, pozbawionego wyrachowania
i szczerego. Wszyscy mieliśmy przez ten krótki moment złudzenie, że tradycja i współczesność może jakoś współistnieć. A potem abonent przerwał wybieranie numeru i gwałtownie wróciliśmy do rzeczywistości, gdzie technologia wypiera duchowość, gdzie telefon i cerkiewne świece to oddzielne magisteria. A na koniec, wychodząc, próbowałem Świeczkowej Babci zapłacić za wizytę, bo jak by nie było, była to wizyta, a ona zrobiła mi o to awanturę.